Witajcie! Dziewiąty dzień naszej podróży przez Bułgarię. Dzień, w którym dopadł mnie kryzys. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kogo nigdy w dłuższej wyprawie nie dopadł jakiś kryzys. Psychiczny, fizyczny, metafizyczny, egzystencjonalny, finansowy. Niech każdy sobie coś wybierze.
Tego dnia dopadła mnie świadomość, że to już koniec. W zasadzie początek końca, ale jednak. Że już kierujemy się w stronę domu, że dziś opuścimy Bułgarię. Że dzisiejszego dnia, ze względu na liczbę koniecznych do pokonania kilometrów, czeka nas tylko mozolny tranzyt. Dziś nie będziemy mieli czasu na zwiedzanie czegokolwiek. I o ile pierwszego dnia mieliśmy do pokonania podobny odcinek, tak dziś zabrakło już tej ekscytacji nową podróżą, która to ekscytacja jest paliwem chyba każdego podróżnika. Nie mam zamiaru marudzić ani narzekać. Biorę na klatę, że tak po prostu jest. Że takie dni się zdarzają. Z drugiej strony, nie ma co czarować rzeczywistości i z amerykańsko-dziennikarskim uśmiechem nr 4 mówić do kamery It's great, man! skoro gdzieś w głębi człowieka czuć, że właśnie nie wszystko jest great. Ci co mnie znają wiedzą, że zawsze mówię to co myślę i czuję. Choć mam świadomość, że niekoniecznie moje zdanie będzie popularne, miłe lub przyjemne. I dlatego na tym kanale również nie mam zamiaru udawać kogoś kim nie jestem. W jednym z pierwszych filmów na tym kanale powiedziałem Wam, że nie jestem typem showmana. Chcę być sobą. Chcę być autentycznym w tym co robię. A filmy z moich podróży mają być zapisem podróżniczej rzeczywistości. Na dobre i na złe. Z dwóch prostych powodów. Po pierwsze, gdy będę oglądał te filmy na starość, nie chcę się martwić, że dopada mnie demencja tylko dlatego, że pamiętam te wydarzenia inaczej niż są przedstawione w filmie
A po drugie dlatego, że tak jak już wielokrotnie wspominałem, ten kanał jest dla osób początkujących. Dla osób, które dopiero chcą rozpocząć przygodę z podróżami. I bardzo nie chcę, żeby ktoś kiedyś miał do mnie pretensje, że w moich filmach to wszystko jest super i zaje fajnie, a on właśnie siedzi na poboczu drogi i zastanawia się czy nie zepnąć motocykla w przepaść, bo dopadł go właśnie kryzys i nie ma siły dalej jechać. Takie dni jak dziś po prostu się zdarzają i są częścią wypraw, z którą należy się liczyć. Jak powiedziała pani ministra, "sorry, taki mamy klimat". Tego dnia opuszczamy Sofię. I ten fakt akurat bardzo mnie cieszy. Opuszczamy miasto, które nie przypadło mi do gustu. Chociaż z drugiej strony uczciwie muszę przyznać, że inaczej patrzyłem na bulwary stolicy i na samo miasto jadąc o 5 rano pustymi ulicami. W tych okolicznościach to miasto nieśmiało pokazywało swój urok, ale niestety pierwsze wrażenie za bardzo wyryło mi się w pamięć. Opuszczamy też, co również bardzo mnie ucieszyło, hostel, który chciałem, ale wiem, że nie zapomnę nigdy. Brud i smród i aż mnie otrząsa na samo wspomnienie. Brrr.
Kierujemy się na północ w stronę Rumunii, w stronę Oradei, drogą nr 81 przez góry. Już nie tak pięknie jak w Rodopach, ale za to kręto i znowu mały ruch. Droga może nie jest jakaś wybitna, ale warto nią przejechać.
O dziwo, było chłodno. Nie jakoś zimno, ale na tyle rześko, że po raz pierwszy podczas tego wyjazdu decydujemy się zatrzymać, aby ubrać dodatkową warstwę. Ciekawa odmiana po wszechobecnym do tej pory upale. Ale być może to właśnie te dotychczasowe 37-39 stopniowe upały rozregulowały nasze organizmy. Pierwotnie tego dnia mieliśmy zaplanowane jeszcze zwiedzanie twierdzy w Białogradczyku. Podobno przepiękna. Jednak rozsądek bierze górę. Szybka analiza sytuacji i wiemy już, że jesteśmy zmęczeni, a tempo podróży tego dnia nie jest zbyt wysokie. Dlatego lepiej odpuścić jedną czy dwie atrakcje, ale bezpiecznie dojechać do celu, niż na szybko coś zobaczyć, a potem na siłę gonić. Bezpieczeństwo i zdrowy rozsądek na pierwszym miejscu. Dlatego z bólem serca, ale jednak odpuszczamy. Nie jest tak daleko z Polski, żeby nie dało się tutaj wrócić przy innej okazji.
Godzina 11 czasu lokalnego. Od godziny siódmej jesteśmy w podróży.
Wyjechaliśmy z Sofii. Już dojeżdżamy praktycznie do granicy rumuńskiej. Miejscowość Vidin. Kochani, żeby nie być gołosłownym, w związku z tym, co Wam mówiłem ostatnio, przez te cztery godziny jazdy, przez 200 km od Sofii do Vidinu, naliczyłem 12 motocykli. A widzieliście zapewne w urywkach, że jechaliśmy przez spore zakręty, przełęcze, więc aż się prosiło, żeby tam motocykle były.
Naliczyłem 12 motocykli. Z czego... Sześć w samej Sofii. Jeszcze zanim wyjechaliśmy. Pozostały sześć na trasie. Z tych dwunastu, trzy to były obcokrajowe, obcotabliczne motocykle, bo kufry widać było, że turyści z zagranicy. I z tych dwunastu jeszcze trzy to były maxiskutery. Czyli jak widzicie, no, szału z motocyklami nie ma. Dobra, kierujemy się na Vidin i lecimy sobie do Rumunii w tym momencie. Omijamy Serbię. Rezygnujemy z Serbii ze względu na stan naszej motocykli. Mam przeczucie, że ci celnicy serbscy, którzy tak dokładnie sprawdzali nas w tą stronę, gdyby zobaczyli nasze maszyny mogliby robić jakieś problemy. W związku z tym lepieniem taśmą i tak dalej. W związku z czym na wszelki wypadek Serbię omijamy. Wracamy szybciutko do Rumunii. Przejeżdżamy przez Rumunię może będzie troszeczkę łatwiej. A dzięki temu pojedziemy sobie też troszeczkę inną trasą niż do tej pory, niż w tą stronę jechaliśmy. Bo generalnie się poruszamy mniej więcej tą samą trasą, co jechaliśmy. Na początku naszej wyprawy do Wielkiego Tyrnowa w tym momencie. A teraz sobie troszeczkę tą trasę zmienimy. Przejedziemy przez granicę w zupełnie inne miejsce.
Na tą część filmu nie mam przygotowanej żadnej opowieści dla Was. Ale i drogę już pewnie kojarzycie, bo częściowo wracamy tą samą szosą, którą jechaliśmy w tamtą stronę. A że jakoś muszę utrzymać Waszą uwagę, bo przecież kasa z reklam musi się zgadzać. Tutaj mimo, że nie widać to załóżcie, że mrugnąłem okiem. To porozmawiajmy jeszcze o kryzysie. Powiem jeszcze raz. Nie zamierzam narzekać, marudzić czy użalać się nad sobą. Potraktujmy to jako kolejną lekcję z serii Poradnika dla Początkujących Motocyklistów. Kryzysy się zdarzają. Oczywiście im większe doświadczenie i staż, tym łatwiej ich uniknąć lub sobie z nimi poradzić. A w zasadzie je przetrwać. Z czego wyniknął mój kryzys? Nie mam pojęcia. Może z tego, że wstaliśmy przed wschodem słońca. Może z ogólnego zmęczenia podróżą. Może ze zmęczenia upałami. Może z tęsknoty za domem, bo w gruncie rzeczy jestem z natury domownikiem. Może z tego, że po raz kolejny już zmieniliśmy plany. Może z tego, że tego dnia musieliśmy pokonywać żmudne kilometry w ślimaczym tempie bez szans na zwiedzanie czegokolwiek. A może tak jak w przypadku katastrof lotniczych, po prostu z nałożenia się małych części tych wszystkich składowych akurat tego konkretnego dnia. Coś jak Blue Monday. Mój kryzys trwał na szczęście tylko jeden dzień i kolejnego ranka obudziłem się już wypoczęty i radosny jak skowronek. Tutaj drugi raz mrugam okiem, bo ci co mnie znają wiedzą, że moje poranki należą raczej do tych z kategorii ciężkich. Tak czy siak, odpoczynek i zwiedzanie Oradei i bardzo mi pomogło. No więc, co może zrobić początkujący motocyklista, aby zmniejszyć szanse na wystąpienie kryzysu lub złagodzić jego objawy? W mojej ocenie trzeba zacząć od dobrego przygotowania do wyjazdu. Dobrze mieć jak najwięcej rzeczy zaplanowane. I tak wiem, że pojawią się głosy, że "ja to lubię jechać w ciemno bez planowania". No i super, ale ja to porównam do improwizacji w grze aktorskiej. Aby improwizacja wyszła dobrze. i nikt się nie kapnął, że aktor nie trzyma się scenariusza. Aktor musi mieć doświadczenie, być dobrze przygotowanym i mieć warsztat. I bardzo podobnie jest z wyprawami. Aby móc pojechać gdzieś w ciemno i bez przygotowania, trzeba mieć już jakieś doświadczenie i umiejętności. Trzeba wiedzieć czego się można spodziewać w podróży, wiedzieć jak na wyjeździe funkcjonuje nasz organizm Trzeba nabrać trochę pewności i umiejętności radzenia sobie z problemami. Zdecydowanie osobom, które jedą pierwszy czy drugi raz nie polecam wyjazdów bez mniej lub bardziej rozplanowanego wyjazdu. Z czasem w kolejnych wyjazdach można powoli wprowadzać elementy improwizacji. Po drugie, warto pojechać z kimś bardziej doświadczonym, ale jednocześnie z kimś, kogo znamy i komu ufamy. Zdecydowanie nie polecam zupełnie początkującym podpinanie się pod grupy doświadczonych motocyklistów, których kompletnie nie znają. Tutaj może wydarzyć się wiele złego. Obu pulne pretensje, o to, że ktoś nie czeka, albo że ktoś spowalnia, albo że ktoś jest źle przygotowany, albo, albo, albo... Jeśli nie macie z kim jechać, to choć to banalnie brzmi, zacznijcie Wasze podróże od dwu-, trzy-, czterodniowych wyjazdów w rejony, które znacie, w których sobie poradzicie, w których nie będzie bariery językowej, lub z których łatwiej w razie W będzie Wam wrócić pociągiem czy autobusem. Z czasem zacznijcie zapuszać się coraz dalej.
Kochani, drugi z prawie planowanych postojów. Godzina piętnasta trzydzieści, zostało nam jeszcze trzysta dwadzieścia siedem kilometrów do końca do Oradei. Słuchajcie, lejemy w siebie, lejemy w siebie niewyobrażalne ilości płynów. Generalnie jest trzydzieści siedem stopni jak nic i jeszcze jedziemy taką drogą, że niespecjalnie ani możemy jechać szybciej, ani się nie da wyprzedzać tirów. Więc jedziemy za tirami. Słoneczko nam przygrzewa, nasze kamizelki schną w przeciągu Pół godziny, godziny. No jest masakra, jest po prostu masakra. Marzymy tylko i wyłącznie o tym, żeby dojechać już do Oradei, żeby sobie odpocząć. Ale co chciałem Wam powiedzieć. Jeszcze o Bułgarii, bo już jesteśmy oczywiście w Rumunii.
Minęliśmy żelazne wrota Dunaju. Przejeżdżaliśmy tym razem obok nich, ponieważ przejeżdżaliśmy przez granicę w Widynie.
Trzy rzeczy chcę Wam powiedzieć. Po pierwsze, jeszcze o Bułgarii. Słuchajcie, stacja, chyba ostatnia stacja przed granicą. Na takiej obwodnicy, a'la obwodnicy Widyna. Są ubikacje razem z prysznicami. Stoją osobno. Okazuje się, że toalety są płatne. No dobra, są płatne, to są płatne. Ale my mieliśmy albo 10 lewów w papierku, albo 60 stotinek, czyli tych ichniejszych groszy. A kabina jest płatna. Jeden lewa. I teraz słuchajcie, akcja jest taka. Daję pani 10 lewa. A pani zaczyna mi tam wymachywać rękami i psioczyć. Bo ona chce drobne, a nie takie grube, bo ona nie ma jak wydać. No to ja im pokazuję, że jedyne co, to mogę jej dać 60 stotinek. 40 mniej niż jest według cennika. Nie, nie, musi być jeden, musi być jeden. Słuchajcie, kobita grzebie, grzebie, żeby mi wydać 9 lewów. Z tymi drobniakami jakimiś. Słuchajcie, no o 40 stotinek. Nie chciałem się już kłócić, dobra, niech ma, tak?
Ale kibel jest płatny. Za to most, po którym przejeżdżaliśmy, wszędzie były tablice, że on też jest płatny. Natomiast okazało się po przejechaniu granicy, że motocykle za ten most nie płacą. Więc Bułgaria, Rumunia, dziwne. Stan umysłu, tak? W Bułgarii musimy płacić co do jednego lewa. W Rumunii przejeżdżamy przez most, nie musimy zapłacić nic. Więc gdybyście przejeżdżali przez granicę w Widynie, przez most w Widynie, to motocykle nie płacą. Aczkolwiek uważajcie, bo był tam wypadek.
Prawdopodobnie Tir albo zmieniał pas ruchu, albo chciał zagrać szeryfa i zajechał facetowi drogę. To widać, będzie widać chyba na filmie. Auto doszczętnie skasowane. I ostatnia rzecz, którą chciałem wam jeszcze powiedzieć.
Że zagotowałem TDMę.
W sumie, ciężko powiedzieć, że zagotowałem. Słuchajcie, trafiliśmy na taki korek, że ja pierdziele. No po prostu rzeźnia. Jedno, jedyne rondko, przez które przejeżdża cały ruch tranzytowy. Wszystkie Tiry, wszystkie samochody jadą przez to jedno rondko. Więc siłą rzeczy, chcąc nie chcąc, musieliśmy chwilę się zatrzymać. I teraz problem polegał na tym, że kiedy rano dolewałem sobie wody do chłodnicy, do TDM-y. Ponieważ mam cały czas ten ubytek, który wam pokazywałem. Cały czas gdzieś tam wycieka. Nie dokręciłem do końca korka chłodnicy. Przez co, o ile jechałem i ta chłodnica się chłodziła i temperatura nie wzrosła. Tak w tym korku, w tej temperaturze, kiedy temperatura skoczyła na czerwone pole. Momentalnie mi wywaliło prawie połowę z chłodnicy na drogę. Dobrze, że mieliśmy ten litr wody zdemineralizowanej jeszcze. No ale musieliśmy się zatrzymać w tym największym upale.
Troszkę cienia się udało znaleźć przy jakimś domu.
Poprosiłem jeszcze panią o wodę, żeby mi dała wodę. Oczywiście pani w ząb po angielsku, po polsku, po rosyjsku, po portugalsku. Woda, agua, aqua, waser, water, nic, zero. Wreszcie na migi zrozumiała, że chcę się napić, więc przyniosła mi jakieś półlitrową wodę. Jak TDM-a się schłodziła, rozkręcaliśmy korek chłodnicy, bo tutaj trzeba jeszcze odkręcić odpowiednią śrubkę, wykręcić, dolać wody.
Teraz już założyłem dobrze i teraz już trzyma temperaturę, trzyma ciśnienie. Liczę, że do Oradei dojedziemy i liczę na to, że do domu dojedziemy.
Słuchajcie, tak jak wam powiedziałem, prawie 330 km do Oradei. Jest fajnie. Są wakacje.
O tym sobie porozmawiamy, jak już zrobimy film podsumowujący. Dobra, schłodziliśmy sobie kamizelki, schłodziliśmy się na stacji benzynowej w klimie. Lecimy dalej, bo jeszcze kawał drogi przed nami. Znowu po 20.00 przyjedziemy na miejsce.
Mierzcie siły na zamiary. I tutaj bardzo duży wykrzyknik. 300 km na mapie to nie jest to samo 300 km w trasie. Co prawda można się sugerować czasem przejazdu na Google Maps, ale Google nie uwzględnia zmęczenia, czasu na tankowanie, jedzenie, odpoczynek. Nie uwzględnia temperatury, warunków drogowych, czy stanu nawierzchni. I ja wiem, że na mapie w 12 godzin spokojnie zrobicie 1000 km. Ale czy na pewno tyle zrobicie? Czy na pewno będziecie mieli siłę i ochotę jechać taki odcinek cały czas autostradami? W mojej ocenie lepiej robić krótsze dystanse i mieć czas na odpoczynek, niż narypać kilometrów, a potem paść po przyjeździe na miejsce i przez kolejne 2 dni zdychać. I ostatnia rzecz, o której wspomnę, bo o przygotowaniach do wyjazdu i planowaniu można mówić dużo. I pewnie kiedyś zrobię o tym osobny odcinek. Ale to jest jeden z kluczowych czynników. Zainwestujcie w dobre ciuchy. Tak naprawdę nie ma kompromisów i nie da się iść na skróty. Nic Wam tak nie zepsuje wyjazdu, jak uwierający szew w rękawicach, czy drgawki z zimna, gdy okaże się, że przeoszczędziliście na kurtce. I nie mówię tutaj, że od razu trzeba inwestować w kurtki Klim'a za 5 tysięcy. Ale warto troszkę lepiej liznąć tematu i porozmawiać z fachowcami, niż kupić najtańszą kurtkę licząc na staropolskie, tradycyjne, motto narodowe "Jakoś to będzie".
Napiszcie w komentarzu, czy dopadł Was kryzys w podróży i jak sobie z nim poradziliście. Jestem naprawdę bardzo ciekawy Waszych historii. Na dziś to już wszystko, a jutro już zdecydowanie będę miał lepszy humor, bo będziemy zwiedzali przepiękne miasto. Do zobaczenia, trzymajcie się, cześć!