Warmia i Mazury - Dzień 1

Warmia i Mazury - Dzień 1

Ten wyjazd planowany był od dawna. W cztery dni zrobić jak najwięcej kilometrów, zobaczyć jak najwięcej miejsc, przejechać jak najwięcej ciekawych dróg. A wszystko to w ramach przygotowań do Projektu Gibraltar. Na początek spokojnie, objechać Mazury. Plan zrealizowaliśmy w 100%, chociaż musiały nastąpić drobne korekty. W sumie planowaliśmy zrobić 1500 km, a zrobiliśmy ich 1648. Ale od początku. Jest 29 lipca 2021 roku. Godzina 8.00, na placu manewrowym szkoły w której pracuję...

Data: 29.07.2021
Odległość: ok 490 km
Czas: ok 12 godzin
 Motocykle:

Benelli TRK 502X
Honda Deauville
Yamaha MT-07
Yamaha TDM 850
Yamaha FJR 1300

 

Na placu stawiają się kolejno, Asia, Bartek, Kamil, Grzegorz no i ja. Ja jak zwykle spóźniony. Dwa dni wcześniej walczyłem z kanapą, dzień wcześniej do ostatniej chwili trwała walka o to czy dojdzie zamówiony właściwy deflektor, oraz sprzątanie mieszkania i pakowanie na wyjazd do 2 nad ranem. Tak to już jest, jak człowiek pracuje po 12-13 godzin dziennie.

Miała z nami jechać jeszcze moja żona, niestety ze względu na obowiązki ten wyjazd musiała odpuścić.

motoniedzwiedz pl mazury2021 20210729 07 458 1920 1080 90Dlatego też ruszamy tylko w piątkę. Był pomysł aby zabrać więcej osób, ale doszedłem do wniosku, że po pierwsze zbyt duża grupa będzie opóźniała jazdę a po drugie, jak na pierwszy raz, pięć osób wystarczy.

Pokrótce jeszcze tylko przedstawię naszą grupę. Kamil, Bartosz i Grzegorz to absolwenci kursów na motocyklowe prawo jazdy naszej szkoły, Asia natomiast była kiedyś w naszej szkole instruktorem. Krótko mówiąc, sami swoi.

Pierwotnie mieliśmy ruszyć klasycznie "siódemką" na Warszawę i potem S8 dalej na Mazury. Ale przecież nie o to chodzi w wyprawach motocyklowych, zwłaszcza po kraju, żeby jak najszybciej dojechać na miejsce. Celem jest sama podróż. Dlatego na kilka dni przed wyjazdem zmieniłem koncepcję. Odległość prawie ta sama, czas o wiele dłuższy, ale za to więcej dróg lokalnych. Więcej widoków, zakrętów, więcej flory i fauny. Więcej wszystkiego.

Dlatego kierujemy się drogą 786 na północ przez Skałę, Wolbrom, Włoszczową. Po około dwóch godzinach jazdy czas na postój i pierwszy posiłek. Zatrzymujemy się w miejscowości Przedbórz. Bardzo ładne miasteczko, kiedyś zdecydowanie będę musiał tutaj przyjechać na spokojnie i pospacerować tutejszymi parkami. I to niestety jest mój duży problem, który na Warmii i Mazurach szczególnie mi doskwierał. Po drodze mijaliśmy tyle miejsc, pomników, obelisków, muzeów, miejsc pamięci, że w głowie cały czas odzywał mi się dzwonek "trzeba to zobaczyć". Plan jest planem i trzeba się go trzymać, zwłaszcza że dużo kilometrów przed nami.

motoniedzwiedz pl mazury2021 20210729 03 454 1920 1080 90Jednak przegrywam walkę ze swoją ciekawością w miejscowości Lipce Reymontowskie. To tutaj Władysław Reymont mieszkał i pracował jako dróżnik i to tutaj umieścił akcję swojej powieści Chłopi za którą dostał nagrodę Nobla. No po prostu nie da się przejechać przez tą miejscowość, oglądać kolejne murale nawiązujące do powieści i nie podjechać do chatki dróżnika w której mieszkał nasz noblista. No po prostu się nie da. Zwłaszcza, co jak się okazało po drodze, prowadzi do niej mały ale bardzo przyjemny akustycznie tunel, w którym można posłuchać swojego wydechu.

Jeśli planujecie podjechać tutaj na motocyklach, to bierzcie poprawkę na to, że do samej chaty prowadzi droga szutrowo-polna a zawracać trzeba na trawie. Tak tylko piszę, żeby ktoś potem nie mówił, że nie ostrzegałem. Wszystkie nasze motocykle wyszły z tej próby zwycięsko.

W samych Lipcach znajduje się jeszcze kilka miejsc wartych odwiedzenia, na które my już nie mieliśmy czasu:

  • Muzeum Czynu Zbrojnego
  • Centrum Reymontowskie – Zagroda Ludowa
  • Muzeum Regionalne im. Władysława St. Reymonta
  • Galeria Staroci i Pamiątek Regionalnych (muzeum)

Osobiście jednak uważam, że nazywanie przedsiębiorstw Reydrób i Reypasz to już lekka przesada :D

Kolejny postój, tym razem dłuższy planowaliśmy w Żelazowej Woli. Jednak plany mają to do siebie, że lubią się zmieniać. Jakieś 25 km przed Sochaczewem, moja "tedzia" krztuszeniem się sygnalizuje konieczność obrócenia kurka w pozycję RES. No nic, tragedii nie ma, po prostu trzeba zajechać na najbliższą stację. Tyle, że...... nie ma żadnej stacji w pobliżu. Kilometry mijają, ilość paliwa zaczyna się kurczyć, a stacji niet. Wbijam w nawigację wyszukiwanie najbliższej stacji. Jest za 5 km, ale trzeba zjechać w bok od drogi głównej. Nie jest źle, uda się dojechać. Po dojechaniu na miejsce, nawigacja radośnie pokazuje mi, że właśnie dojechałem na stację, tyle, że (po raz drugi).... żadnej stacji tutaj nie ma i nigdy nie było. Yyyyyyyyyy. Zanotować: "nie ufać nawigacji!"

Rozpoczyna się wyścig z czasem. Straciłem cenne kilometry, trzeba wjechać na drogę główną a to oznacza dłuższy postój z włączonym silnikim czekając na drodze podporządkowanej, aż ktoś się zlituje, kolejne mililitry paliwa ulatniają się do atmosfery, mnie coraz grubszy pot zaczyna płynąć po plecach. Czyżby czekał mnie marsz wstydu? Oczami wyobraźni widzę już słynną scenę z Gry o Tron. Shame, shame shame. Żar się leje z nieba, ja ubrany jak bozia przykazała, trzy zapakowanie kufry na moto.... to będzie długi i ciężki marsz.

Na szczęście z daleka zaczyna majaczyć mi logo znanej sieci z muszelką. Jeszcze kilometr, jeszcze pół, jeszcze 100 metrów. Silnik pracuje coraz bardziej nierówno, trzeba redukować bo na wyższych biegach już nie chce jechać......... uffffff. Udało się, dojechałem pod dystrybutor. Wstydu nie będzie. Za to będzie co wspominać jeszcze przez długie lata. Właśnie za to kocham podróżować na własnych warunkach a nie z biurami podróży. Jadąc samemu na 1000% przydarzą Ci się przygody, które będziesz długo pamiętał, i choć w danej chwili nie będzie Ci być może do śmiechu, to wspominał je będziesz z uśmiechem.

Szybkie tankowanie i można jechać w końcu na obiad. Przystanek Żelazowa Wola. Decydujemy się najpierw jeść, a dopiero potem zwiedzać. Dzięki temu, nie będziemy się spieszyli z głodu podczas zwiedzania, a podczas zwiedzania, wszystko zdąży się w żołądku poukładać i nie trzeba będzie wsiadać na moto będąc ociężałym.

Zacznę więc od miejsca popasu. Postanowiliśmy zjeść normalny obiad a nie fastfooda. Na wprost wejścia do parku znajduje się restauracja "Piano". Zdecydowanie polecam to miejsce. Bardzo ładny wystrój, dobre jedzenie, naprawdę dobre jedzenie, duże porcje i bardzo przystępne ceny biorąc pod uwagę miejsce i niedawne lockdowny. Obiad w granicach 30-40 pln za osobę nie jest ceną wygórowaną jak na restaurację. Do tego przemiła obsługa. Nawet zgodzili się przechować część bagażu gdy poszliśmy na spacer. Będąc tutaj odwiedźcie to miejsce.

Po obiedzie poszliśmy na wspomniany wcześniej spacer. Wstęp do parku niestety płatny, do tego osobno płatne atrakcje w postaci muzeum i czegoś tam jeszcze. Zdecydowaliśmy, że przed nami jeszcze kawał drogi a ponad to i tak nie planowaliśmy zwiedzania (Lipce Reymontowskie i Żelazowa Wola były niejako bonusem na naszej trasie, przy czym Lipce były totalnym spontanem bo o ich istnieniu na naszej trasie kompletnie nie wiedziałem), dlatego też ograniczyliśmy się jedynie do parku.

I teraz gwoli wyjaśnienia. Żelazowa Wola to miejscowość, gdzie urodził się nasz chyba najbardziej znany kompozytor czyli Fryderyk Chopin. Czy najbardziej uzdolniony i czy największy polski kompozytor, tutaj zdania są podzielone. Ja osobiście za nim nie przepadam, jednak szanuje i doceniam. Kwestia gustu muzycznego. Sam park jest przepiękny i ogromny. Żeby móc ponapawać się jego walorami, znowu trzeba poświęcić więcej czasu, którego nam zaczynało już znacznie ubywać.

W centrum parku znajduje się dom, w którym kompozytor przyszedł na świat w 1810 roku. W domu tym znajduje się muzeum poświęcone Chopinowi. Tyle że..... wg obecnie posiadanej wiedzy historycznej, wnętrze muzeum ma się nijak do tego, jak te wnętrza wyglądały gdy młody Fryderyk witał się ze światem. Co więcej, w tamtym czasie w budynku nie było nawet podłóg a jedynie klepisko, a sama rodzina Chopinów pół roku po jego narodzinach przeniosła się do Warszawy. Mając tą wiedzę, kompletnie nie żałuję że nie zapłaciliśmy za zwiedzanie muzeum. Być może jest tam coś wartego zobaczenia, ale dla nas nie było to aż tak istotne w ty dniu, żeby poświęcać więcej czasu i pieniędzy.

Dalsza podróż odbywała się już bez przygód i większych postojów. Dodam tylko, że przejeżdżaliśmy przez Działdowo. Miejscowość w której znajduje się GENIALNE muzeum. Jako wystawa stała prezentowane jest interaktywna wystawa państwa Zakonu Krzyżackiego. Tym razem się tutaj nie zatrzymywaliśmy, a piszę o niej tylko dlatego, że kiedyś byłem tutaj z dziećmi. Wystawa jest na tyle rewelacyjna, że jeśli kiedykolwiek znajdziecie się tutaj z dziećmi albo solo to koniecznie musicie ją odwiedzić. Absolutny "must see".

motoniedzwiedz pl mazury2021 20210729 21 472 1920 1080 90Już po zamknięciu budki parkingowej i tuż przed zamknięciem ostatnich budek z pamiątkami lądujemy na polu bitwy z 1410 roku czyli pod Grunwaldem. Można rzec, że tak trochę po januszowemu, bo nie trzeba płacić za postój. I jeżeli komuś nie zależy na zwiedzaniu muzeum, które się tutaj znajduje, to ja osobiście polecam ten sposób odwiedzenia tego miejsca. To że nie trzeba płacić za postój to jedno, ale co ważniejsze nie ma tłumów. Jeśli chcielibyście ustrzelić jakąś fajną fotkę, bez tłumu odwiedzających, to właśnie "magic hour" jest idealną porą.

Praktycznie wszystkie miejsca oprócz muzeum są dostępne cały czas. Zarówno wzniesienie z pomnikami i monumentami, wszystkie obeliski, kamienie z Krakowa, ruiny kaplicy pobitewnej, amfiteatr z makietą ustawienia wojsk przed bitwą. Wszystko to zobaczycie za darmo, w pięknym świetle zachodzącego słońca, bez przepychania się przez tłum ludzi i w prawie kompletnej ciszy. Warto tutaj dodać, że na wzgórzu praktycznie cały czas wieje, więc warto wieczorem zabrać ze sobą jakąś bluzę.

Samo obejście wszystkich obiektów trochę zajmuje i trzeba brać na to poprawkę. Odległości między kolejnymi punktami są dość spore a obejście wszystkiego to około 2 kilometrów (plus drugie tyle jeśli komuś będzie się chciało pójść na kopiec Jagiełły). Weźcie to pod uwagę, jeśli zamierzacie przyejechać tutaj w upał i tachać ze sobą kaski, kurtki, tankbagi, itp.

Po zwiedzaniu, trzeba jeszcze zrobić zakupy, aby mieć co upiec na kolację  i można ruszać na miejsce noclegu. Nocleg mieliśmy zorganizowany całkiem niedaleko, w Dąbrównie o przyjaciół mojego kolegi z pracy. Rewelacyjne miejsce. Cisza, spokój, przestrzeń, świeże powietrze. Problem jednak polegał na dojeździe. Kamil na swoim TRK był przeszczęśliwy, reszta wręcz przeciwnie. Dojazd polno-szutrowo-kamienisto-błotną drogą, a potem wspinaczka po mokrej łące zapewniła nam dużo adrenaliny. Tańczące tylne koło TDMy na szosowych oponach w błotnej koleinie zagwarantowało mi szybsze bicie serca. Na całe szczęście przypomniało mi się wszystko czego kiedyś się już nauczyłem, inaczej leżałbym w tym błocie. Nie spinaj rąk, nie walcz z motocyklem, nie zmieniaj gwałtownie obciążenia silnika, balansuj głupcze!

Jeszcze tylko prysznic w zimnej wodzie. Czemu w zimnej, ktoś może zapytać. To był nasz wspólny demokratyczny wybór. Mogliśmy wybrać między zimną a.... lodowatą. Powiem Wam, że mycie w zimnej wodzie ma swoje zalety. Pomijam już te zdrowotne, ale po pierwsze mniej wody się leje, a po drugi mniej czasu zajmuje kąpiel.

Po prysznicu jeszcze tylko łatanie metodą na MacGyvera (młodszym czytelnikom tylko napiszę, że to był taki człowiek, który ze srebrnej taśmy typu "duct tape" potrafił zrobić helikopter) łataliśmy siatkę przeciw komarom, potem oblanie się dokładnie płynem przeciw komarom i już można było udać się na ognisko.

Co się działo na ognisku, pozostanie przy ognisku, dość powiedzieć, że próba upieczenia wszystkich kiełbasek na ograniczonym zasobie drewna, zwłaszcza gdy ktoś się spóźnia, dostarcza sporo radości. Hasłowo tylko, dla własnej pamięci zapiszę sobie: Dmuchanie, szukanie supermocy, świecenie na kiełbaskę, nasłuchiwanie rzeki oraz ból przepony i mięśni międzyżebrowych od śmiechu.

Zanim zakończę, napiszę jeszcze tylko, że byłem bardzo zadowolony z faktu, iż nie zdecydowaliśmy się pojechać głównymi drogami. Wybór dróg lokalnych to był strzał w 10. Osobiście nie lubię jeździć motocyklem autostradami i drogami szybkiego ruchu. Stała, monotonna prędkość na drodze na której kompletnie nic się nie dzieje. Po dłuższym czasie jazdy patrzysz na licznik a tam ledwie 5 km przejechane. To nie dla mnie.

Na lokalnych drogach coś się cały czas działo. Zakręty, skrzyżowania, pagórki, machające dzieci. Świadomość, że przejazd pięciu motocykli przez senną wioskę, w której nic nigdy się nie dzieje da powód do długich rozmów jej mieszkańców - bezcenne.

Tym sposobem udało się zakończyć pierwszy dzień. Dzień którego bardzo się obawiałem. Pierwszy dzień dłuższej wyprawy, w dodatku od razu gruby kilometraż, z ekipą, z którą nigdy nie jechałem tak daleko na tak długo, w dodatku z osobami, które powiedzmy sobie szczerze nie mają dużego doświadczenia w takich wyjazdach. Bałem się, że wiele rzeczy może pójść nie tak. Że się nie zgramy, że będą fochy i żale, że będą jakieś pretensje lub próby forsowania swoich pomysłów, że ktoś będzie odstawał od grupy, zarówno społecznie jak i w tempie jazdy. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Ten dzień był pewną formą docierania się, którego apogeum, formą ostateczną była atmosfera podczas ogniska. I wydaje mi się, że właśnie to ognisko ustawiło nam atmosferę na cały wyjazd. A jak było podczas reszty wyjazdu opiszę w odpowiednim czasie.

Chyba napisałem wszystko co chciałem napisać o tym dniu, najwyżej będę edytował. Do zobaczenia w kolejnych wpisach.

 

Joomla Extensions

Related Articles