W ostatni weekend szkoliliśmy się na torze w Radomiu. Szkolenie, które chyba wszyscy znają, prowadzone przez Tomka Kulika. Słynne Kulikowisko. Jeden z uczestnikow szkolenia, członek naszej ekipy, Grzegorz, napisał swoją relację z tego wydarzenia. Co więcej zmontował swój film. Zapraszamy.
Na motocyklach różnego rodzaju (choć nie było ich też zbyt wiele, bo raptem cztery) przejechałem w swoim życiu blisko 30 tysięcy kilometrów, jednakże duży motocykl i prawo jazdy kategorii A posiadam dopiero od roku. Gdy nadarzyła się okazja, żeby wziąć udział w szkoleniu motocyklowym z prawdziwego zdarzenia nie miałem wątpliwości, że warto skorzystać. Nie wspomnę już o rekomendacjach i zachętach ze strony pewnego Niedźwiedzia, który ruszył w świat…
Szkolenie miało odbyć się w sobotę, 22. maja na Torze Automobilklubu Radomskiego, a jego organizatorem była Szkoła Motocyklowa Tomka Kulika. Z Krakowa wybieraliśmy się 6 osobową ekipą i zdecydowaliśmy się wyjechać już w piątek. Wszystko po to, by przenocować na miejscu i wypoczętym ruszyć na tor.
Przyznam szczerze, że nie wiedziałem do końca czego się spodziewać po takim szkoleniu. Mój motocykl to pokaźnych rozmiarów, dość ciężki, choć niesłychanie wygodny i do bólu praktyczny turystyk. Tor wyścigowy to raczej nie jest naturalne środowisko dla Hondy Deauville, jednakże szkolenie nie miało mieć charakteru sportowego, a kłaść nacisk na technikę pokonywania zakrętów. Mimo tego, pewnych obaw o integralność kufrów i owiewek nie mogłem się całkowicie pozbyć.
Szkolenie rozpoczęło się od teoretycznego wprowadzenia, omówienia zasad oraz podziału na grupy w zależności od ‘stażu’ na torze. Następnie okrążenia zapoznawcze, parę ciekawych zabaw i ćwiczeń uświadamiających jak ważne jest odpowiednie patrzenie oraz właściwa pozycja podczas jazdy. Od tego momentu naprzemiennie poszczególne grupy jeździły na torze przeplatając sesje torowe słuchaniem rad, anegdot i opowieści Tomka Kulika.
Sesje na torze to nie była jazda dowolna, oj nie. Każdy wyjazd związany był z konkretnym zadaniem do wykonania – od pracy bioder i tułowia, po patrzenie do zakrętu, a nawet – uwaga- zupełnie w przeciwną stronę! Do tego dochodziło ułożenie ramion, nacisk stóp na podnóżki i cały szereg innych, pozornie drobnych, a mających ogromne znaczenie detali.
Atmosfera i organizacja była tak dobra, że nawet padający deszcz (momentami intensywny) nie był w stanie zetrzeć uśmiechu z mojej twarzy.
Jeśli miałbym do czegoś się przyczepić, to może do liczby uczestników, bo ta przerosła moje wyobrażenia. Z jednej strony to nic dziwnego, bo Kulikowisko ma swoją renomę. Z drugiej strony wiązało się to czasami z przestojami na torze i z tym wiąże się pewien niedosyt – że mogłem przejechać jeszcze ‘ileśtam’ kółek więcej.
Podsumowując, był to wspaniały weekend w świetnym towarzystwie. Nauczyłem się dużo, dowiedziałem jeszcze więcej, a przy tym bawiłem się znakomicie!