Gdy człowiek pracuje cały tydzień, od poniedziałku do niedzieli, to marzy o tym aby gdzieś czasem pojechać. Tak też było i w ten weekend. Od piątku do niedzieli wykłady dla przyszłych motocyklistów. Niedzielne popołudnie wolne, więc można by gdzieś wreszcie pojechać i przewietrzyć głowę. Ale gdzie? Gdzie może pojechać człowiek mający trochę czasu i turystyczny motocykl? A może by tak..... hmmm tak, zdecydowanie. Ruszam do Paryża. A wiecie, że przy dobrej pogodzie z Paryża widać nasze polskie Taterki?
Data: | 03.06.2021 |
Odległość: | ok 87 km |
Czas: | ok 5 godzin |
Motocykle: |
Honda Deauville |
Dzień wcześniej szybkie info do znajomych, czy ktoś chce jechać. Zawsze ktoś chce. Zajęcia kończę punktualnie o 16.00 i chwilę potem można ruszać. Na wycieczkę zgłasza się Magda i Grzegorz. Ruszamy na zachód w stronę Krzeszowic. Kalwaryjska, Rondo Grunwaldzkie, Księcia Józefa. W niedzielne popołudnie ruch nie jest duży ale widać początki powrotów. Na Księcia Józefa trzy fajne zakręty. Może nie tak spektakularne jak "patelnie" w Chabówce, ale jednak pozwalają sprawdzić ile pamiętam ze szkolenia w Radomiu.
Przelatujemy przez Kryspinów i chwile później zajeżdżamy pod Kościół pw. Świętego Bartłomieja Apostoła w Morawicy. To jest ten kościół który widać pięknie wyeksponowany na górce, patrząc z okolic Brzoskwini lub jadać autostradą A4 w kierunku Katowic chwilę za bramkami w Balicach. Niestety nie ma czasu na zwiedzanie. Liczyłem się z tym, ale jednak żal. Trzeba będzie tutaj wrócić.
Lecimy dalej, przez Brzoskwinię i Nielepice do Krzeszowic. Po drodze widać, że lało tutaj dość mocno i to całkiem niedawno. Dużo wypłukanego żwiru zalega na jezdni i trzeba uważać na zakrętach. W Krzeszowicach odbijamy w prawo i po kilku kilometrach zatrzymujemy się na leśnym parkingu. To pierwszy z głównych celów tej wycieczki. Stąd ruszamy już pieszo. Około kilometrowy spacer lasem. Siedząc cały tydzień w biurze lub na asfaltowym placu manewrowym człowiek docenia tą namiastkę natury. Docieramy pod Krzyż Milenijny, a chwilę wcześniej zatrzymujemy się aby ponapawać oczy widokiem sporej dziury w ziemi. Jak Grzegorz zauważył nie tak dużej jak w Bełchatowie, ale też robi wrażenie. Zwłaszcza gdy po drugiej stronie zauważa się mikroskopijne z tej odległości koparki.
Kopalnia odkrywkowa wapienia KW "Czatkowice" o dziwno należy do energetycznego giganta czyli Tauronu. Rozmach naprawę zapiera dech w piersi. Zdecydowanie musimy tutaj wrócić z dronem.
Po spacerze i oczywiście obowiązkowych zdjęciach, ruszamy dalej na północ aby od strony Paczółtowic wjechać do Rezerwatu przyrody Dolina Eliaszówki. Bardzo urocze miejsce. Mam spory dylemat, jechać przed siebie i cieszyć się widokami skał oraz leniwymi zakretami czy zatrzymywać się co 150 metrów przy każdej atrakcji.
Wygrywa ta druga opcja. Pierwsze zatrzymanie przy Źródle proroka Eliasza. Jak podaje Wikipedia: "...Źródło jest ocembrowane w kształcie serca. Obudowę tę wykonano ponad 100 lat temu, informację o niej podaje S. Polaczek w monografii Ziemi Chrzanowskiej w 1914 r. Nad źródłem znajduje się kapliczka kamienna (z 1848 roku) z obrazem biblijnego proroka Eliasza. Miejsce to ma symbolizować biblijny teren nad potokiem Kerit (Dolina Kerit), gdzie prorok mieszkał w grocie, pił wodę ze źródła i był karmiony przez kruka.
Woda bijąca ze źródła łączy się przy nim z płynącą z północy Krzeszówką (dawniej na odcinku do ujścia Czernki nazywaną potokiem Eliaszówka). Według legendy kto napije się wody ze źródła znajdzie prawdziwą miłość. Stąd też ma ono drugą nazwę – Źródło Miłości[3]. Przy źródle zamontowano współcześnie tablicę informacyjną, kładkę i ławki..."
Ciche miejsce, wydaje się mało uczęszczane. Jeśli chcecie odpocząć od zgiełku to polecam.
200 m w dół drogi kolejny postój. Tym razem ruiny diabelskiego mostu. A w zasadzie mostu łączącego klasztor w Czernej z Drogą Siedlecką. O samej budowli możecie przeczytać np tutaj: www.straznicyczasu.pl. Ruiny pokazują, że budowla musiała być ogromna. Nie ma co do tego wątpliwości. Jednak samotnie rosnąca od lat brzoza na szczycie pozostałości po moście pokazuje determinację natury do odbierania tego co jej się należy oraz to jak mały jest człowiek w obliczu przyrody.
Miałem jeszcze w planach odwiedzić Bramę Siedlecką i rzucić okiem na kopalnię wapienia od drugiej strony, ale zaczął nas już gonić czas. Już 19.00 a przecież trzeba dziś dojechać do Paryża. Czas w drogę. Zobaczę tą atrakcję następnym razem.
Przelatujemy przez wieś Nowa Góra z pięknym skwerem oraz fontanną i już po chwili, pnąc się zakrętami w górę docieramy do celu podróży. Przysiółek "Paryż". Miejsce z którego podobno widać Tatry. My tego szczęścia nie mieliśmy ze względu na pochmurną aurę na Podhalu.
Co więcej pojawił się większy zgrzyt. Ktoś ukradł najważniejszą dla nas tego dnia tablicę. Bez niej cały ten wpis byłby bez sensu.
Zagaiłem przechodzącego lokalsa o tablicę.
- Nie ma? W piątek jeszcze była. Panie, tu co tydzień kradną tą tablicę.
- A jak się żyje w światowej stolicy?
- A prze.... przyjedź Pan to w zimie to pan zobaczy.
- A jest tu może jakaś inna tablica? Z drugiej strony wsi?
- A jest, jak Pan zjedzie kawałek dalej za drugim zakrętem. Tamtej o dziwo nie kradną.
Cóż, pomyślałem sobie, problemy na skalę europejską.
Kilka fotek i trzeba lecieć. Z przykrością muszę się pożegnać z Magdą i Grzegorzem. Choć bardzo cenię ich towarzystwo i sprawa mi przyjemność jazda z nimi, to jednak czas nieubłaganie mnie goni. Wieczorem muszę być jeszcze w Bochni a samemu podróżuje się szybciej.
Do zobaczenia wkrótce.
Trasa którą pojechaliśmy:




















