Życiem człowieka rządzi przypadek. Mniejszy bądź większy ale zawsze jest to przypadek. Nie planujemy jakich ludzi los postawi na naszej drodze, nie planujemy również będąc dzieckiem jakie hobby będzie nam sprawiało przyjemność. Co prawda możemy planować bliższą lub dalszą przyszłość, własny rozwój, wakacje lub najbliższy wyjazd, jednak gdy przychodzi co do czego, to okazuje się, że nawet w najbardziej szczegółowe plany zawsze wkradnie się przypadek. Z drugiej strony czyż nasze wybory i plany nie są sumą wcześniejszych doświadczeń wynikających właśnie z przypadków? Suma takich przypadków sprawiła, że moim hobby jest podróżowanie motocyklem, a los postawił na mojej drodze wspaniałych ludzi, z którymi mogę to hobby realizować. Co więcej planowałem wyjazd na wycieczkę po Słowacji a przypadek sprawił, że pojechaliśmy do Czech.
Data: | 27.06.2021 |
Odległość: | ok 308 km |
Czas: | ok 11 godzin |
Motocykle: |
Junak 125s |
Biorąc pod uwagę, że chwilowo pandemia odpuściła i nastąpiło lekkie rozluźnienie, którego dużym pozytywem było otwarcie granic u naszego południowego sąsiada, planowałem wreszcie ruszyć na przejażdżkę po Słowacji. Jednakże, dzień wcześniej musiałem odbyć podróż samochodem z przyczepą do Wiślicy, Skoczowa i Cieszyna po kilka rzeczy do domu.
Osobiście, jak chyba każdy motocyklista, nienawidzę autostrad i poruszam się nimi tylko i wyłącznie wtedy gdy muszę. Gdy nie muszę, zwłaszcza jadąc z przyczepą za którą zazwyczaj trzeba dopłacić na autostradzie, wybieram drogi wolniejsze ale przyjemniejsze dla oka. Trasa, którą wybrała dla mnie nawigacja była tak cudowna, że wiedziałem już, że Słowacja musi poczekać. Nazajutrz ruszam z chętnymi jeszcze raz tą samą trasą. Motocyklami żeby polatać po zakrętach i dużo wolniej i spokojniej, żeby delektować się cudownymi widokami i mieć czas na porobienie kilku fotek.
I znowu zaplanowałem trasę, przygotowałem nawigację, itd. a los i przypadek stwierdziły, że pojedziemy inaczej. I po raz kolejny już, los i przypadek miały rację, ich trasa była fajniejsza. Wydaje mi się, że jedną z cech mądrego motocyklisty jest umiejętność odpuszczania i płynięcia z prądem, umiejętność olania planów i patrzenia co będzie dalej. Tylko wtedy mamy szanse przeżyć przygody, które pamiętać będziemy wiele lat.
Godzina wyjazdu luźna bo dopiero 9.00. Niedziela, piękna pogoda. Nie za gorąco, w sam raz na niespieszną przejażdżkę. Remonty i zamknięte drogi w Krakowie sprawiły, że znaleźliśmy się po nie tej stronie Wisły po której powinniśmy być. Dzięki temu pokonaliśmy kilka zakrętów więcej i trafiliśmy na..... prom Jeziorzany - Kopanka.
Na promie Jeziorzany - Kopanka / zdj. Asia
Nie wiem co promy rzeczne mają takiego w sobie, ale strasznie je lubię. Jakiś taki klimat, atmosfera, oczekiwanie na wjazd i niespieszne pokonywanie kolejnym metrów w poprzek rzeki, sprawiają, że sam gdzieś we wnętrzu się uspokajam. Nie muszę gnać byle szybciej przez kolejne mosty, mogę delektować się tymi kilkoma chwilami spokoju okraszonego widokami. Do tego jeszcze ta nutka adrenaliny przy wjeżdżaniu i zjeżdżaniu z promu. Jeśli będziecie kiedyś mieli możliwość płynięcia promem, zdecydowanie wybierzcie tą formę przeprawy zamiast kolejnego bezosobowego betonowego molocha.
Dalej kierujemy się w stronę Bielska Białej ale omijamy główne drogi i większe miasta. Omijamy Zator, Andrychów, Wadowice. lecimy przez lokalne drogi z dla od ruchu. Cieszymy się piękną pogodą, zakrętami i naturą. Pierwsze większe miasto, przez które musimy się przebić to Kety. Tutaj niestety musimy zwolnić i w sporym ruchu dotrzeć do drogi S1 czyli obwodnicy Bielska. Kilka kilometrów obwodnicy i docieramy do słynnego na całą Polskę, tzw. Zakrętu Idiotów. Nie ma chyba tygodnia, żeby nie dochodziło tutaj do poważnego wypadku. Fakt wyprofilowanie zakrętu na drodze ekspresowej jest dość niefortunne, do tego asfalt robi się śliski gdy popada. Dzień wcześniej jadąc samochodem z przyczepą, musiałem się skupić, jest wymagający. Jednak dzisiaj, jadąc motocyklem, zwłaszcza będąc po szkolenia z zakrętów u Tomka Kulika w Radomiu, ten zakręt sprawił mi wiele frajdy. Banan na twarzy. Oczywiście bez przesady, jednak trzeba mieć trochę rozumu. Ten zakręt naprawdę jest trudny i niebezpieczny.
Kawałek dalej, w Jasienicy robimy postój w pewnym barze ze złotymi łukami. Czas coś zjeść, odpocząć, rozprostować kości i wymienić się doświadczeniami. Np. dowiedzieliśmy się, że Junak ma analogową sygnalizację osiągnięcia V-max. Przy odpowiedniej prędkości składa mu się lusterko :). A może to system zmiennej geometrii lusterek aby szybciej jechać? Coś na kształt MiGów 23 i 27.
Wykorzystuję chwilę przerwy, żeby trochę polatać dronem. Z S1 widać w tym miejscu kościół, który bardzo mi się spodobał. Kościół Ewangelicko-Augsburski. Widziałem go już wiele razy, ale nigdy nie było okazji przystanąć. I to jest właśnie urok jazdy motocyklem. Nigdzie się człowiek nie spieszy, ma czas się zatrzymać, pooglądać, popatrzeć.
W Skoczowie odbijamy na drogę 81 w kierunku Żorów. Ale tylko na chwilę, bo zaraz skręcamy w lewo na Wiślicę. Skręt do łatwych nie należy, ruch tutaj spory i trzeba chwilę poczekać żeby nie doszło do tragedii. Po chwlli już pniemy się lekkimi zakrętami. Dalej Dębowiec i powoli powrót w stronę Skoczowa. To miała być mała pętla, żeby urozmaicić sobie trochę drogę po S52. Zanim zjedziemy do Skoczowa, jeszcze jedn postój. Tutaj też trzeba trochę polatać bo widok na UFO w Skoczowie i Beskid Śląski z tego miejsca jest rewelacyjny.
Beskid Śląski
Jeszcze chwila i ostatnim zjazdem z S52 wjeżdżamy do Cieszyna. Niby byłem tutaj wiele razy, i niby wiem gdzie co mniej więcej jest, ale jednak nie znam tego miasta. Dlatego też żeby nie błądzić po omacku, postanawiamy zostawić motocykle w najbliższym zacienionym miejscu i dalej ruszyć na piechotę. Niby nie było w planach zwiedzania miasta, a przynajmniej nie jakoś szczegółowo. Raczej bardziej coś zjeść, odrobinę się pokręcić i wracać do domu. Tyle, że.... nikt chwilowo nie był głody. No to ruszamy w miasto.
Na pierwszy rzut rynek i prysznic ustawiony przez władze w celu schłodzenia się. I to bardzo dobry pomysł. O tej porze, słońce już operuje wysoko i upał zaczyna dawać się we znaki.
Kierujemy się w stronę Cieszyńskiej Wenecji, zatrzymują się jeszcze na chwilę przy studni Trzech Braci. Jak głosi legenda: Roku 810 wiaropodobne założenie miasta Cieszyna przez synów Leszka III, króla polskiego. Trzej bracia książęta, Bolko, Leszko i Cieszko, zeszli się po długiej wędrówce przy tem źródle i ciesząc się zbudowali na pamiątkę miasto, które miano Cieszyn otrzymało. Ile w tym prawdy? Podobno nie wiele, przynajmniej jeśli dotyczy to kwestii powodów założenia miasta i osoby założyciela. Datę przyjmuje się za prawdziwą.
Kontynuujemy nasz spacer w dół miasta, w kierunku granicy. Nie wiem czy są w tym kraju osoby, które nie wiedzą, że Cieszyn jest miastem podzielonym. Po I Wojnie Światowej, Cieszyn został podzielony między Polskę i Czechy. Co więcej, wiedzieliście że 1919 roku była nawet wojna Polsko-Czechosłowacka? Cieszyn i Český Těšín (Czeski Cieszyn) mają naprawdę bogatą historię i kulturę. Warto tutaj przyjechać, połazić spokojnie po mieście i poczytać o nim.
Jak już wspomniałem, miasto jest podzielone a granica wytyczona została środkiem Olzy. Pamiętam z czasów dziecięcych, że gry o Schengen nikt nawet nie marzył, ruch graniczny odbywał się przez dwa mosty. Dopiero pod koniec lat 90-tych oddane do użytku zostało nowe przejście graniczne na trasie S52. Przejścia graniczne na Moście Wolności i Moście Przyjaźni były przejściami jednokierunkowymi, tzn jednym się wjeżdżało do Czechosłowacji drugim wracało. Mam w głowie cały czas widok ogromnych kolejek, zarówno pieszych jak i samochodowych do przejścia granicznego, gdzie zblazowani celnicy i pogranicznicy machali tylko ręką aby przechodzić dalej, pamiętam rozkręcane samochody w poszukiwaniu przemytu, pamiętam, że wchodzenie do rzeki groziło olbrzymimi konsekwencjami. Dawno w Cieszynie nie byłem. Myślę, że 25 lat na pewno. Toteż obecny obraz miasta, tak odbiegający od ówczesnej atmosfery strachu, sprawił mi autentyczną radość. Zburzone budynki przejścia granicznego, ludzie dowolnie przechodzący i przejeżdżający przez mosty w obie strony i dzieci kąpiące się w płytkiej wodzie Olzy. Mam wrażenie, że osoby młode, obecne pokolenia które nie mogą pamiętać tamtych czasów nie do końca rozumieją wolność którą teraz mają. Osoby które nigdy nie stały z paszportem w ręce (warto dodać, że paszportem w którym wbita była pieczątka, iż ważny jest on tylko na kraje demokracji ludowej) aby kupić tańsze zeszyty czy przybory szkolne w Czechach nigdy nie będą w stanie docenić tego co mają obecnie. Że swoboda podróżowania, przemieszczania się, wolność słowa, demokracja, możliwość zamieszkania w dowolnym miejscu na ziemi i robienia co tylko się chce nie jest wcale tak oczywista jak powietrze. Że obecne nakazy noszenia maseczek i zakazy zgromadzeń w związku z pandemią są niczym w porównaniu z tym co działo się w Europie Środkowej 30 lat temu. A może się mylę? Chciałbym się mylić. Chciałbym mocno wierzyć, że obecne i późniejsze pokolenia będą pamiętały i doceniały to co mają.
I ktoś może mi zarzucić, że jestem młody (dziękuję), że urodziłem się u schyłku PRL i w czasach gdy dorastałem następowała już powolna odwilż. Być może. Ale pamiętam. Pamiętam rzeczy, które dziś są dla wielu młodych ludzi nie do pomyślenia. Pamiętam wielogodzinne oczekiwanie na przejściach granicznych w autokarze, pamiętam, że paszport był własnością Państwa i należało go zwrócić po powrocie do kraju, pamiętam, że na widok milicjanta spuszczało się wzrok, pamiętam jak do kościoła szło się po dary z pomocy zagranicznej, pamiętam paczki, które dostawał kolega od rodziny z USA, w których były piękne kolorowe ubrania, pierwsze cienkopisy i święty graal czyli pierwsze klocki LEGO. Rzeczy praktycznie nie osiągalne w tamtych czasach. Pamiętam, gdy jakimś cudem ojciec zdobył dolary i za jednego z nich kupił mi prawdziwego Matchboxa.
Ale ale, miał być wpis o wycieczce motocyklowej a zeszło jakoś tak na tematy sentymentalno-polityczno-patriotyczne.
Będąc już na Moście Przyjaźni, na którym niektórzy postanowili na chwilę opuścić nasz kraj, mieliśmy dosłownie kilka kroków do Zamku. No to jak już tutaj jesteśmy to trzeba zajrzeć. Mijamy Pomnik Ku Czci Legiosnistów Poległych za Polskę - Cieszyńską Nike i przez bramę Zamku Cieszyńskiego wchodzimy na Wzgórze Zamkowe.
Pomnik Ku Czci Legionistów Poległych za Polskę - Najwięcej uczestników Legionów Piłsudskiego pochodziło właśnie ze Śląska Cieszyńskiego
Jeśli są na tym świecie osoby, które nie rozumieją po co w mieście potrzebne są drzewa, a patrząc na ostatnie inwestycje niektórych miast wychodzi na to że takich osób jest trochę, koniecznie powinni tu przyjechać. Gdy chwilę wcześniej smażyliśmy się na betonowych ulicach, tutaj zaznaliśmy przyjemnego chłodu płynącego z cienia drzew.
I kolejna ciekawostka. To tutaj znajduje się, znana z banknotu 20-złotowego, wieża. A w zasadzie Rotunda pw. Św. Mikołaja. Jedyna w Polsce rotunda romańska zachowana wraz ze sklepieniem nawy.
Każde znane miejsce na świecie, ma jakieś charakterystyczne ujęcie, które miliony turystów z całego świata próbuje wykonać. Oczywiście ta wieża również ma swoje ujęcie, czyli fotka z banknotem. I wiecie co? My też taką mamy. Magda zrobiła. Jednak znalezienie banknotu to nie taka prosta sprawa w tych czasach.
W Pizie każdy musi mieć zdjęcie jak trzyma Krzywą Wieżę. W Cieszynie fotka z banknotem 20 złotowym.
Po zwiedzeniu wzgórza i porobieniu różnych dziwnych zdjęć, zebraliśmy się na obiad. Kroki skierowaliśmy ponownie ku rynkowi. I to była doskonała decyzja. W zasadzie nie szukaliśmy jakiejś wyjątkowej knajpki. Wybraliśmy tą w której był cień i wolnych 5 miejsc. Jedzenie dobre i tanie. Trochę obawiałem się, że my też zobaczymy paragon grozy o którym tak głośno. Ale nie, ceny przyzwoite. Najważniejsze jednak, że w czasie gdy jedliśmy obiad, mogliśmy przy okazji cieszyć oczy perełkami motoryzacji, które akurat wjeżdżały na rynek.
Okazało się, że zupełnie przypadkiem trafiliśmy na finał III Rajdu Pojazdów Zabytkowych o Błękitną Wstęgę Olzy. Przepięknie odrestaurowane egzemplarze światowej motoryzacji robiły naprawdę niesamowite wrażenie. Skody, Mercedesy, Fiaty, Volkswageny a nawet Cadillac. Można nie być fanem motoryzacji, ale nie sposób przejść bez żadnych emocji obok takich cudeniek. Tak różnych od nudnych obecnie produkowanych samochodów.
Czas jednak leci nieubłaganie i czas ruszać do domu, tym bardziej, że to wcale nie koniec atrakcji tego dnia. Powrót zaplanowany został przez przełęcz Przegibek, czyli drogę prowadzącą z Bielska do Żywca. Cóż zrobić, że po torowym szkoleniu z zakrętów, ciągnie człowieka do krętych dróg i sprawdzania jaki postęp od tego czasu zrobił? Niestety, nie udało się w pełni wykorzystać umiejętności. Przed nami jechały dwa samochody i naprawdę robiłem co mogłem aby je wypuścić daleko przed siebie. Cóż z tego jak po kolejnych dwóch zakrętach znów siedziałem im na zderzaku.
Przełęcz Przegibek, mam wrażenie trochę nieznana a trochę zapomniana, jest wspaniałym miejscem. Kręta droga wśród drzew, dobry asfalt, kilka technicznych zakrętów i nawrotek. W tych okolicach wszyscy znają przełęcze Salmopolską, Kubalonkę czy Kocierską, a tutaj motocyklistów jak na lekarstwo. Polecamy.
I tutaj nastąpił mały twist. Otóż z przełęczy Przegibek, mieliśmy już wracać najkrótszą drogą do domu. Jednak nawigacja postanowiła mi spłatać małego figla. I bardzo jej za to dziękuję. Otóż zamiast wracać przez Żary do Andrychowa, nawigacja wybrała drogę z Porąbki do Targanic. Drogę, którą jeśli chcecie zobaczyć na mapie musicie bardzo mocno obniżyć satelitę google. Inaczej nie istnieje. Cóż to była za droga. Praktycznie pusta, jeden szybki zakręt za drugim. Dobry asfalt. Na końcu ostre zakręty schowane za szczytem wzniesienia. Ojjj dużo emocji, zwłaszcza gdy czujesz że ucieka Ci w zakręcie tylne koło.
I w zasadzie tyle. Potem już spokojny i klasyczny powrót do domu przez Andrychów, Wadowice i Zakopiankę.
Aaaaaa byłbym zapomniał. Był też off road. Krótki bo krótki, ale tradycji stało się zadość. Luźna szutrowa droga z zakrętem pod górę. Było fajnie.
Do zobaczenia wkrótce.
Trasa którą jechaliśmy:
Joomla Extensions